Przychodzisz do mnie.
Chcesz przemycić zielonookie oziminy, tymczasem przynosisz w garści kilka zziębniętych myśli,
na krysztale oczu
namalowany mrozem niepokój.
Daj zaciśnięte jak orzeszki dłonie,
czułości im trzeba i ciepła.
Zmiękczyć środek by znów stał się smaczny
do zacałowania.
Blady,
jak niemowlak kwilisz a ja tak bardzo
chciałabym krzyczeć
byś za karę zniewolił moje głodne usta.

Milczymy.
Tak ciężko bowiem złapać nam oddech.