coraz luźniej robi się w skibach
biel rozmywa się gubiąc wczorajszy
zły sen
wsiąka w krzyczącą z bólu ziemię rodzącą młode pędy

wszystko nabiera czułości
coraz gwarniej w gniazdach z oddali dochodzą śmiechy dzieci
puszcza skostniałe jezioro – to tam
topią Marzannę szkaradną wraz z nią zimowe troski
jeszcze wczoraj zaglądał w nie księżyc
kawałek po kawałku oddając się wilgotnym wierszom

nabieramy rumieńców
pozwalamy wiatrowi wkraść się zapachem
w każdą szczelinę odsłanianego ciała
powoli zakwitam byś mógł znów
wyssać ze mnie soki jak z dojrzałej wiśni
wróci w nas
radość nowych smaków na języku
pozostawi w nieładzie myśli